czwartek, 14 sierpnia 2014

This feels right and I'm letting it

          Zanim zaczniesz czytać włącz ten utwór, niech leci w tle. gdy skończysz czytać wróc tu i włącz go jeszcze raz, wsłuchaj sie wtedy bo jest piękny :)  

                               
Dzisiejszy post jest bardzo wyjątkowy ponieważ jest to 13-sty post i napisany został  13-stego dnia  miesiąca (dla nie wtajemniczonych, 13 to moja liczba) :)
Ponieważ prawdopodobnie nie ma nic bardziej cool niż pancerniki na trampolinie.


"Spustoszony
Przez śmiech i słowa
pobity przez
małe uczucia i rzeczy
przez pół miłości
i pół nienawiści
tam gdzie trzeba krzyczeć
mówię szeptem"


No dobrze wstęp mamy za sobą, radosne pancerniki i kącik poezji. 
Zacznijmy od tytułu dzisiejszego posta, "This feels right and I'm letting it" jest to pierwszy wers  utworu "10 AM Gare du Nord" Keatona Hensona. Dzisiaj będzie też trochę o nim więc zapamiętaj to nazwisko. Ale na razie skupmy się na uczuciach.

o co chodzi z tym wersem, otóż nowe uczucia, odczucia i myśli kłębią się we mnie, więc spróbuje je jakoś zgrabnie przedstawić. 

Jak to zacząć, bo wiesz,  tym razem nie kieruje mną fala furii,zdenerwowania, nadmiernego smutku i doła.
Czuje się normalnie. No poza męczącym kaszlem, ale nie o to przecież chodzi. W tej chwili piszę, w całkowitej harmonii ducha. Po raz pierwszy piszę w takim stanie, więc mi troche dziwnie, aczkolwiek chętnie spróbuję.

"to wydaje się dobre i pozwalam na to"  a więc ostatnimi czasy, często w rozmowach z różnymi ludźmi jak i z samą sobą poruszany był temat bycia szczęśliwym człowiekiem. T A K. Ten sam schemat, rozmawiamy, w jakiś sposób dowiadujesz się że jestem kimś nieszczęśliwym, gnębionym chorobą, ciągle mam pecha, automatycznie włącza się w Tobie czas na litość i współczucie bo mam tak źle w życiu, próbujesz przekonać mnie jak moge stać sie kimś szczęśliwym, chcesz mi pomóc, czujesz że chcesz. Ja jestem naprawdę wdzięczna za to. Tylko wtedy rodzi sie we mnie pytanie. Czy ja chce być szczęśliwa? Czy pojęcie szczęścia ma jedną definicje? Teza została postawiona: Szczęście trwa w cierpieniu. Spróbuję wyjaśnić o co mi chodzi. Otóż odczuwam pewnego rodzaju spełnienie(?) gdy trwam w tym w czym trwam, nie jestem pewna nawet jak to nazwać.. Mówiąc ogólnie nie jestem szczęśliwa, ani troche. Ale idąc tropem mojego wnętrza można powiedzieć że o to właśnie chodzi. Próbuje artyzmować, tworzyć coś tam, pseudosztuka, pseudoartysta i potrzebne do tego prawdziwe uczucia, ten stan pół smutku, tak? nie wiem w sumie. 



Chodzi o to że wydaje mi się, iż ten mój rodzaj smutku wydaje mi się dobry, więc pozwalam na to, by to sie działo, przekonana że tak ma być i że w tym czuje się dobrze. Czy tak jest? to właśnie to co mnie dręczy! Uważam że tak mi dobrze ale to cierpienie, więc nigdy nie jest dobre mimo tego iż jest spełnione. Bardzo chaotyczna myśl, ale jak ją przedstawić inaczej skoro taka właśnie jest. Naprawdę trudno ubrać to w słowa.

Nie chce od tego odchodzić bo czuje się wtedy kimś innym, lepszym. Nie lubię siebie ale podziwiam, tylko "przez cierpienie nie stajesz się lepszy od innych, jesteś bardziej nieszczęśliwy" 

Przechodząc do kolejnego tematu, dalej zostanie w nim część poprzedniego, są ze sobą ściśle powiązane, lecz zanim zacznę, zerknij na obrazek wcześniej nadmienionego artysty, Keatona Hensona, to też fragment utworu, nie będę go omawiać, zostawiam to do indywidualnego odbioru

takim sposobem trafiliśmy na drugi temat, nie tak męczący ale chyba jest częścią odpowiedzi na wyżej wypisywane bzdury.  Jedno słowo, banalne, S A M O T N O Ś Ć.
Co?
tak.
Często w moich rozmyślaniach pojawia się ostateczny powód jako wyjaśnienie na wszystko, samotność. Jestem młodą kobietą, naturalne że potrzebuje poczucia bliskości, miłości i bycia ważną itd itp. W jaki sposób to się łączy z poprzednim wywodem? Otóż, BRAK samotności, mógłby starczyć bym poczuła się szczęśliwe nieszczęśliwa. Absurd powiadasz?
No to już tłumaczę.
Dla mnie najpiękniejszym spełnieniem szczęścia jest taki obraz, uruchom wyobraźnie.

wieczór, latem, bezchmurnie, widać gwiazdy. Siedzę z gorącą herbatą w kubku z grafiką z kawałkami sera fruwającymi w kosmosie, mam słuchawki prawdopodobnie słucham Keatona, mam mokre oczy, mogłam się wzruszyć lub płakałam. Siedzę na krawężniku i patrze w te gwiazdy. Wydaje sie smutna nie? W tym momencie potrzebuje by ktoś podszedł usiadł obok spytał czego słucham, nie komentujesz że ci się nie podoba, słuchamy razem, kładę sie na chodniku, jest ciepły w końcu mamy lato. Osoba kładzie sie obok, razem jesteśmy, razem trwamy. nagle przestaje być smutno, jest dobrze, bo jest ktoś obok. Dla mnie to szczęście, spełnienie. Choć nie jest wesoło jestem szczęśliwa. rozumiesz? Szczęście to jakby... dzielenie się pięknem które znasz z innym człowiekiem. Tak, to te słowa które próbowałam znaleźć od początku. 

taki długi monolog a prawdę mówiąc nie doszłam tym do niczego nowego. Tak jest i nie wiem czy mam to zmieniać. Bo jeśli będę taka, kto mnie zechce. Są tacy jak ja?
Nie wiem, nie wiem nic. Jestem Klaudia.

***

na koniec mój ulubiony rysunek Hensona. Jak wcześniej, zostawiam do indywidualnej interpretacji

środa, 16 kwietnia 2014

but the sad fact is I've lost my mind


Czy aby na pewno?
jedni powiedzą że jestem chora, że nie myślę racjonalnie, że mam zaburzenia postrzegania rzeczywistości.
A ja? ja przyznam się że jestem na etapie 'nie wiem'

sama się zastanawiam, czy zwariowałam, czy to wszystko na prawdę jest takie jak ja to widzę i to cały świat jest ślepy? może nie ma czegoś takiego jak choroba psychiczna, może to taki bonus od stwórcy jesteśmy krok bliżej. Ale mają nas za świrów i nikt nie bierze nas na serio.

Ale do rzeczy, piszę tutaj pierwszy raz od na prawdę bardzo dawna, wcześniej nie było takich długich przerw. Oczywiście nie pisze tego dla nikogo, nie promuje bloga nie jest oblegany, pisze dla siebie, żeby wylać wszystko co mam w głowie, uporządkować. Tak jakby dało mi ulgę napisanie tego, jakbym się tego pozbywała. Dlaczego z nikim o tym po prostu nie pogadam? HERE'S THE PROBLEM.

Chodzi o to że co jakiś czas dostaje na łeb trochę bardziej i izoluje się od ludzi. Głównie od bliskich. Nie chce ich krzywdzić tym kim akurat jestem... Trochę jak wilkołak podczas pełni, wiesz o co chodzi.

I pojawia się uczucie którego nienawidzę, próbuje wyprzeć i nie przyznawać sie samej sobie. Gdy jestem w  tym stanie, który utrzymuje się kilka dni tydzień albo dłużej, zaczynam nienawidzić. Nienawidzę ludzi których kocham, za to że są ode mnie lepsi. Zaczynają ostro działać mi na nerwy. To okropne i wstydzę się tego. Podobno to jeden z objawów schizofrenii kiedyś to gdzies przeczytałam już nie pamietam dokładnie.
Podobne uczucie żywię do ludzi z klasy, to znaczy oni są cudowni patrze na nich i myślę matko piękni ludzie, a potem jest "nienawidzę tych pustych idiotów" nienawidzę ich dlatego że nie jestem dla nich dość dobra. to zazdrość. ale z nimi nie mam takiego kontaktu jak z  przyjaciółmi. I za to sie katuje, nic złego mi nie robią kochają mnie i są tacy dobrzy. A ja widzę to jakbym była gównem przyklejonym do podeszwy. Nieświadomie wdepnąłeś i teraz walisz kupą. (tak, radze sobie z metaforami)

I żeby uniknąć niechcianych rozmów, czemu jest mi źle czemu płacze, zaczynam ich okłamywać 'tak wszystko super, nie płakałam po prostu jestem zmęczona, tak byłam w szkole' zmyślam równo.
Wydaje mi sie że to dla ich dobra. ale i tak ciężko mi kłamać.
Jednak lepiej żebym sama przez to przeszła. Nie jestem zwolennikiem robienia rzeczy które nie mają sensu, więc jak za 2 dni ma mi przejść to po co truć dupę komuś kto ma własne problemy.

Co mam ze sobą zrobić. kłócę się z drugą mną niemal non stop. mam kompleksy. wygląd, wzrost... ta, dzisiaj jakiś murzyn mnie nie widział i stanął tuż przede mną trącając mnie, dopiero wtedy się odwrócił, spojrzał w dół i powiedział 'sory' Nigdy nie znajde chłopaka jak bedę wyglądać jak dziecko wieśniak, serio. Chciałabym i się staram ale to mi nigdy nie wychodzi i w rezultacie dalej wyglądam jak menel.

Nawet już sztuki mi sie nie chce robić. na nic nie mam sił. chyba powinnam to zakończyć.